
Ania podczas podróży w Afryce
Karolina Zagrodna

ostatnia aktualizacja: 2012/06/08 09:39
Ania Lichtarowicz-Piesakowska żadnej pracy się nie boi. Ani wyzwań, które przeraziły jej brytyjskich kolegów. Wspięła się na szczyt BBC i doradzała samemu Billowi Gatesowi. Aktywna działaczka brytyjskiej Polonii, matka dwójki dzieci i organizatorka Balu Polskiego. „Nasza” reporterka w słynnym World Service w BBC Radio 4 opowiada o początkach swojej kariery i chwilach, kiedy bała się o swoje życie.
Jak trafiłaś do radia? Potem postanowiłaś spróbować swoich sił w Polsce? Wybrałaś kierunek niezwiązany z dziennikarstwem. Jak dostałaś się do BBC? Było już z górki? Jak dostałaś się do Today Programme? A jednak wróciłaś do World Service… Wymarzona praca dla ciebie? Trudno ci było na początku? Najtrudniejsze chwile? W Nigerii panował wirus polio. Rozmawiałam tam we wioskach z ludźmi. Poznałam kobietę, której mąż zabronił brać szczepionkę. Nie pozwolił jej wyjść z domu, więc wysłała córkę. „Ale przecież mąż zabronił” – powiedziałam do niej. A ona na to, że jej tak, ale córce nie. I wtedy zrozumiałam, że wszyscy jesteśmy tacy sami – dla każdej matki najważniejsze jest zdrowie dziecka, za wszelką cenę. Jak byłam w Kambodży, poznałam też kobietę, która szła 7 dni, żeby zdobyć szczepionkę dla syna. Zatrzymał nas jednak policjant i powiedział, że nie mamy licencji na klimatyzację w samochodzie. Miał broń. Inna dziennikarka spanikowała, ale ja byłam po specjalnym treningu BBC, więc wiedziałam, jak się zachować w takiej sytuacji. Zapytałam go, czy możemy tę licencję od niego odkupić. Zgodził się. Zapłaciliśmy 100 dolarów. Przed tym nie miałam dzieci, interesowało mnie więc tylko, aby „zdobyć historię”, bo kto jak nie ja. Lecz po podróży do Nigerii w 2007 r., gdy mąż opiekował się naszą 7-miesieczną córeczką w Londynie, pomyślałam sobie, że na mnie czas. Mąż wiedział, co robię, jak się pobieraliśmy, a dzieci to już nasza odpowiedzialność i pomyślałam, że nie mogę wystawiać się w sytuacje niebezpieczne. To była moja ostatnia tak daleka podróż. Chwile, w których byłaś najbardziej dumna z siebie? Cieszy mnie, że Bill Gates i jego żona Melinda zwracają się do mnie o radę, gdzie robić projekty, gdzie pomagać. Mieli swoją fundację i dawali dużo pieniędzy na leczenie polio. To mnie pytali, gdzie najlepiej zainwestować, gdzie dany projekt ma szansę powodzenia. Bo nie wystarczy dać pieniądze, trzeba uczyć pielęgniarki, instruować ludzi, jak zażywać lekarstwa, jak działają, jakie są skutki uboczne. Myślałaś o opisaniu swoich przeżyć? On miał gruźlicę i aids. Żył z babcią. Nie była w stanie nic dla niego zrobić. Jak robiłam montaż rozmowy z nim, wycinałam jego straszny kaszel. Miał 3 lata i był mniejszy od mojego siostrzeńca, który ma 18 miesięcy. I wiedziałam, że już nigdy go nie zobaczę, że nie wiadomo, czy przeżyje jeszcze tydzień. Jak byliśmy tam zobaczyć, jak działa projekt, pokazywał mi warzywa, opowiadał o nich. Był taki mądry, inteligentny. I co? Nie miał żadnej przyszłości. A tu ktoś mi mówi: „O, znowu byłaś na wakacjach, fajnie było? Co zwiedziłaś?”. „No wiesz –odpowiadam – przez ostatnie 2 tygodnie widziałam, jak jakieś 17 kobiet zmarło razem ze swoimi dziećmi”. Co robisz poza pracą? Chodzę na zebrania polonijne, od 3 lat jestem w komitecie organizacyjnym Balu Polskiego. W zeszłym roku zebraliśmy ponad 20 tys. funtów na cele charytatywne. To czasochłonne, ale jeśli my tego nie będziemy robić, to kto? Ania Lichtarowicz-Piesakowska jest reporterką w BBC World Service. www.bbc.co.uk/radio
Dlaczego dziennikarstwo radiowe?
Już kiedy byłam nastolatką, bardzo ciekawiło mnie radio. W naszym domu zawsze coś grało – ojciec słuchał BBC Radio 4, lokalnych stacji w Nottingham, Radia Europa oraz World Service. Radio zawsze wydawało mi się dużo ciekawsze niż telewizja.
Kiedy miałam 15 lat, trafiłam do radia szpitalnego. W wielu szpitalach angielskich są stacje dla pacjentów. Mogą oni zamawiać różne piosenki, programy, słuchać wiadomości. Zgłosiłam się i zostałam redaktorką wiadomości. Później pracowałam w Trend FM w Nottingham, które już nie istnieje. Pracowałam tam w weekendy, wstawałam o 5 rano. W tym czasie przygotowywałam się do matury.
Tak, pojechałam do Polski, zgłaszałam się do różnych rozgłośni, ale nikt mi nie odpowiedział. Zadzwoniłam do Teleexpresu, bardzo lubiłam format tego programu. Poszłam, porozmawiałam z redaktorem i on powiedział: „Słuchaj, dzisiaj zaczynasz, płacę ci za kawałek”. Byłam zaskoczona, ale szczęśliwa. Po jakimś czasie wyszło na jaw, że jako jedyna potrafię mówić po francusku. Do tego angielski, więc Ania była od tłumaczenia wszystkiego. Pracowałam tam kilka miesięcy, a potem wróciłam do Londynu. Skończyłam studia na wydziale biologii i francuski w Kings College.
W tamtych czasach nie było jeszcze takich kierunków studiów jak media studies. Poza tym zawsze interesowały mnie nauki ścisłe, to rodzinne. Ojciec był inżynierem, mama lekarką.
Po studiach pracowałam jako freelancer w różnych stacjach radiowych. Wróciłam do domu rodziców i zaczęłam pracować dla BBC Derby, potem dla Northampton. To był ciekawy czas – jeździłam, spotykałam się z ludźmi, nagrywałam programy, a oni mi płacili od kawałka. Dużo się wtedy nauczyłam, ponieważ jak nie masz stałej pensji, wszystko zależy od ciebie. Potem dostałam kontrakt.
Niekoniecznie. Zostałam rzucona na głęboką wodę. Zdarzały się różne sytuacje – jakaś dziennikarka się spóźniła, więc musiałam przeczytać wiadomości. Powiedzieli mi wtedy, że mój głos bardzo nadaje się do radia. Potem okazało się, że jestem też dobra w pisaniu reportaży. Dużo wyzwań, ale wiedziałam już, że chcę zajmować się czymś poważniejszym. W końcu jako 24-latka zostałam stałą reporterką, okazało się, że najmłodszą w BBC World Service. Wyróżniałam się tym, że znałam trzy języki – polski, angielski i francuski. W BBC wymagają minimum dwóch.
Miałam okazję pracować w Today Programme w BBC Radio 4. Dwie inne dziennikarki odmówiły, obawiały się, ja od razu się zgodziłam. Pracowałam tam 7 miesięcy. Miałam zajmować się naukami ścisłymi, ale znowu robiłam zastępstwa i „rzucali” mnie na ogólne wiadomości. Redaktorem programu był wtedy znany brytyjski dziennikarz Rod Liddle. Szalenie wymagający i niezbyt łatwy we współpracy, aczkolwiek dużo się przy nim nauczyłam.
Tak. Byłam reporterką, dopóki nie ogłoszono naboru na nową pozycję – BBC Health Service Correspondent.
Wszyscy mówili, żebym spróbowała. Obawiałam się, miałam tylko 27 lat, a startowało tylu innych, bardziej doświadczonych dziennikarzy. Ale udało mi się i dostałam tę posadę. World Service słuchają miliony ludzi na świecie, więc to wielka odpowiedzialność.
Moje życie zupełnie się zmieniło. Nie było mnie w kraju przez 5 miesięcy w roku. Wtedy nie miałam dzieci, więc miałam dużo swobody. Podróżowałam do dalekich krajów z ekipą, ale czasem zupełnie sama. Wszystko trzeba było dopiąć na ostatni guzik.
Podczas podróży z WHO – Światową Organizacją Zdrowia – jak rozdawali dzieciom szczepionki przeciwko polio, w 2007 r., trafiliśmy do Nigerii. To była sytuacja kryzysowa, ponieważ muzułmanie twierdzili, że są one bardzo niebezpieczne. Mówili, że zawierają wirus HIV i środki antykoncepcyjne, aby ludzie się już nie rozmnażali.
W Nigerii mieliśmy problem, żeby wyjechać, trwał bowiem strajk narodowy. Udało nam się po 2 tygodniach.
Byłam na konferencji poświęconej Aids w Rio. Był tam prezydent Mozambiku. Każdy próbował z nim rozmawiać. Kiedy udało mi się do niego dotrzeć, on wyznał, że chciał mnie poznać. Powiedział, że to dzięki mnie do jego kraju trafiły darmowe lekarstwa na HIV. Byłam zdziwiona. Okazało się, że jego żona słuchała moich reportaży w radiu. Powiedziała o tym mężowi.
Światowa Organizacja Zdrowia pytała, czy bym coś napisała. Teraz brakuje mi czasu, ale mam też wątpliwości, czy powinnam opisywać tak osobiste rzeczy, niebezpieczne momenty. Czy mam prawo?
To nie jest moje życie, byłam tylko świadkiem tych wydarzeń. Poznałam chłopca, jego rodzice zmarli na aids.
Moi rodzice zawsze dużo działali społecznie, także z „Solidarity with Solidarity”, Medical Aid for Poland. W Nottingham rodzice co niedzielę pakowali paczki medyczne do Polski w piwnicy parafialnej.
Chyba mam to po nich, że w czasie wolnym też udzielam się w podobny sposób.